Przebyta trasa z noclegami

Pokaz Przebyta Droga na większej mapie

środa, 29 lipca 2009

Piszcie! Czytajcie! Ogladajcie!

Wspierajcie nas!
Posty nie sa kompletne, ale galeria jest poprawiona - zapraszamy!
Przesledzcie tez mape.

Z gory dzieki - liczymy na WAS ;DD

Rafal & Ania

Paryz - dzien trzeci

Dnia poprzedniego zmusilismy sie do zrobienia prania, ktore oczywiscie w normalnych warunkach wyschloby w takim klimacie, ale nasze lenistwo zostalo pokarane. Pierwszego dnia sie lenilismy, wiec ostatniego w nocy byla burza. Tym sposobem dzien trzeci rozpoczelismy od porannej toalety i zbierania mokrego pranie, ktore nawiasem mowiac wlasciciel hotelu kazal nam zdjac z barierki w oknie, bo gatki i skarpetki na widoku publicznym sa niemile widziane (straszyl nawet policja...)
Luwr, nie wiemy czy na szczescie czy nasze nieszczescie, byl otwarty. Spedzilismy w nim kilka upojnych godzin, a i tak zostalo jeszcze wiele do zobaczenia. W gruncie rzeczy to, oprocz zmeczenia, bardzo nam sie podobalo.
W drodze do stacji metra, dzieki ktoremu mielismy wydostac sie z metropolii, spotkala nas niespodziewana atrakcja. Na ulicy przy znanym moscie Pont Neuf (ulica tej samej nazwy) ulokowanych jest masa...sklepow ogrodniczych i... zoologicznych! Ale jakich! U nas, w Polsce, chyba nie jestesmy w stanie spotkac ´akwariow´ ze szczeniaczkami... Yorkshire teriery, beagle, maltanczyki i oczywiscie... przeslodkie chihuahua krotko i dlugowlose. Jedyne 2800€ - mielismy kupic, ale meczylyby sie w podrozy. No a oprocz tego koty rasowe, papugi, fretki, gady, rybki itp. Ale pieski oczywiscie najlepsze :D
Metro okazalo sie byc...pociagiem. I zakladajac, ze jadac na ostatnia stacje zblizymy sie do obrzezy miasta, wyladowalismy jakies 50km na poludnie od Paryza w miejscowosci, o wdziecznej nazwie, Malesherbes.

MALESHERBES

To juz oddzielna historia. Jedna noc, a tyle wrazen. Standardowo sprawdzilismy ceny w pobliskim hotelu, ale jak to na skapcow przystalo byly za wysokie. Pojawila sie nadzieje, ze z Francuzami nie jest tak zle-barmanka i wlascicielka jednoczesnie, mowila plynnie po angielsku. No i na niej koniec. Nadchodzi burza, a nikt nie chce nas przyjac w domu, a raczej nawet nie slyszy naszej propozycji, bo po co strzepic jezyk, gdy ktos po angielsku rozumie tylko slowo ´camping´. Otoz kazdy, gdy probowalismy wytlumaczyc, ze na CAMPING nie mozemy isc, bo nasz namiot przemoknie, zaczynal tlumaczyc gdzie ow camping jest.
Po raz kolejny ratunek nadszedl z genialnego umyslu Raffcia. Skruszeni przemoczeni wrocilismy do hotelowego baru i poprosilismy o notke po francusku. Z ta oto magiczna karteczka udalo nam sie w TRZECIM domu znalezc nocleg. Nasz nowy znajomy nie rozumial ani slowa po angielsku, a my nie rozumielismy ani slowa po francusku. Zabawa byla przednia - kalambury zarowno slowne, dzwiekowe, rysowane jak i pokazywane calym cialem. Ale to co nam zaoferowal bylo warte kazdego poswiecenia: lazienke, kuchnie (w ktorej co ciekawe nie dalo sie ugotowac wody - nie bylo czajnika) i pokoj z wielkim lozkiem do naszej dyspozycji. Oferowal nawet dwa oddzielne pokoje, ale nie przesadzajmy, az tak zachlanni nie jestesmy. Pan byl bardzo mily - pokazal nam swoj trojkolowy super-motor, a rano podwiozl w okolice drogi wylotowej i Intermarche (jak my kochamy supermarkety, godzinami potrafimy decydowac sie na najnizsza cene).

Obalajac wszelkie mity musimy przyznac - we Francji o stopa nie trudno. Dla nas zatrzymal sie pierwszy samochod, ktoremu nasze gietkie nadgarstki zamigotaly przed szyba. Na kolejnym przystanku czekalismy niecale 15 minut, a trzeba podkreslic, ze pieciopasmowa droga to nie byla. Facet, ktory uraczyl swoj zywot nasza obecnoscia, byl nie z tej ziemi. A konkretniej niejeden Polak marzy by w wieku niespelna 50 lat wciaz byc zagorzalym fanem ostrego techno. Nie przeszkodzi w tym ani kilkuletnia corka w samochodzie, ani pasazerowie, z ktorymi wypadaloby porozmawiac. Nigdy, a na pewno od bardzo dawna, nie mielismy tej watpliwej przyjemnosci sluchac hardtecno tak glosno. Odjazd zioooooom. umcy umcy umcy... ^^
Nasze szczescie potwierdzilo sie, gdy kolejny kierowca, ktory nas wzial byl pierwszym, ktoremu machalismy, a jego nastepca tym ,ktory podwiozl nas pod sam dom couchserfera w Bordeaux - Vincenta (przejechalismy z nim 400km! a mieszkal dokladnie w miejscowosci Merignac - czyli tam gdzie chcielismy dotrzec).